RSS

Archiwa tagu: mal mal

Kava, kava i wypad w głąb dżungli

Po kilku dniach głębokiego nurkowania byliśmy totalnie wyczerpani. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę i wybrać się na wycieczkę w głąb jaskini Millenium oraz poznać zwyczaje mieszkańców wioski Tantu, znajdującej się w środku dżungli. Początkowo chcieliśmy się wybrać na kilkudniowy trekking i spać z miejscowymi w ich szałasach ale pogoda była tak fatalna, że musieliśmy wybrać opcję bardziej lightową.

W związku z tym, że już nie nurkowaliśmy mogliśmy wreszcie spróbować kavy w jednym z kilkunastu otwartych kava barów. Kava jest to narkotyczny napój zrobiony z roślin z gatunku pieprzowatych pochodzących z wysp Mikronezji i Vanuatu. Spożywany jest na ogół jako herbatka ziołowa z suszu. Od 2000 roku zabronione jest przywożenie kavy do wielu krajów europejskich. Gdy wybraliśmy się do kava baru akurat świeciła zielona lampka oznaczająca, że kava jest jeszcze dostępna (czerwona lampka oznaczała jej brak). Pamiętając rady lokalesów przyszliśmy do baru z pustym żołądkiem. W ten sposób działanie kavy jest mocniejsze i nie ma się po niej nieprzyjemności żołądkowych. Mieliśmy wielkie opory przed spróbowaniem tego napoju bowiem z wyglądu przypominała rozrzedzone błoto. Smakowała zresztą tak samo a może jeszcze gorzej. Nawet teraz jak to piszę to się krzywię 🙂 Za pierwszym razem popijaliśmy ją małymi łykami i to był błąd! Najlepiej wypić ją jednym haustem i po sprawie. Nie wiem czy to nasze mocne polskie głowy czy po prostu mała ilość wypitej kavy (miejscowi pija z reguły 5-6 muszelek, my wypiliśmy tylko 3) ale nie czuliśmy niczego wyjątkowego. Uczucie jak po dwóch szotach wódki, zrobiło się cieplej i przyjemniej, nogi nieco się plątały jak wracaliśmy do naszego motelu ale poza tym nic więcej.

Następnego dnia, z samego rana wyjechaliśmy pikapem w głąb dżungli. Nasz przewodnik Glenn, który towarzyszył nam do połowy drogi opowiadał nam miejscowe legendy o ludziach Lysepsep i duchach, które kilkakrotnie uratowały mu życie. Ciekawe ale większość mieszkańców Vanuatu naprawdę wierzy w duchy i traktuje je z respektem. Niestety inni czynią z nich kolejną atrakcję turystyczną. Wracając do tematu, szliśmy sobie tak przez dżunglę, bardzo powoli bowiem po nocnej ulewie pełno było gęstego mułu, który przylepiał się do stóp i utrudniał wędrówkę. Nasza koleżanka Sunae kilkakrotnie zgubiła swoje tenisówki aż w końcu zdecydowała się iść na boso. Było bardzo parno, gorąco i wściekle zielono, wreszcie prawdziwa dżungla! Po ponad półtoragodzinnym marszu naszym oczom ukazała się chatka zrobiona z bambusa i liści bananowca a w niej siedział nasz drugi przewodnik, który odziany był tylko w przepaskę, na którą miejscowi mówią „namba”. Jak się potem okazało ów człowiek był wodzem w lokalnej wiosce i miał na imię Bruno. Bruno nie mówił prawie po angielsku toteż dalsza wyprawa odbywała się prawie na migi 🙂 Po wymalowaniu nas ziemią zmieszaną z jakimś mazidłem, które miało nas chronić przed niebezpieczeństwami kryjącymi się w jaskini, wyruszyliśmy na spotkanie z Milenium. Droga wiodła przez bambusowy mostek, który chwiał się za każdym krokiem, potem zejście po ręcznie zrobionej drabinie z kilkoma spróchniałymi szczebelkami aż wreszcie przeprawa przez silny nurt rzeki, gdzie o mało nie skręciłam nogi. Wszystko po to aby tylko z trzema latarkami (na sześć osób) w wodzie po pas wejść do mrocznej jaskini. Już przy wejściu dało się wyczuć guano czyli odchody nietoperzy. Na szczęście pasta jaką zostaliśmy wysmarowani przez Bruna skutecznie odstraszała te stworzenia. Jaskinia miała zaledwie ok. 500 metrów długości. Pokonanie jej zajęło nam jednak prawie całą godzinę. W związku z tym, że przez kilka poprzednich dni okropnie lało, woda zamiast łydek sięgała nam przez pas, także pewne odcinki pokonywaliśmy płynąć. Trzeba było bardzo uważać na ostre kamienie i silny nurt wody. Dobrze, że przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się w wodoszczelne worki, inaczej cały nasz sprzęt elektroniczny poszedłby na złom. Oczywiście całą tą naszą przeprawę filmowałam jak szalona, jednakże było tak ciemno że na filmie nic nie widać, na zdjęciach zresztą też. Mimo tego mieliśmy niesamowitą frajdę i niezapomniane wspomnienia na przyszłość 🙂

Po wygramoleniu się z jaskini i krótkiej przerwie na lunch wyruszyliśmy w stronę Tantu – wioski w której ludzie nadal żyją zgodnie z pradawną tradycją i obyczajami („kastom” village) . Oczywiście po drodze pokonaliśmy kolejny bambusowy mostek i spróchniałą drabinę. We wiosce przywitała nas rodzina Bruna, dwa przeraźliwie chude psy, jeszcze chudsze trzy szczeniaki i reszta żywego inwentarza Bruna. Wszyscy oczywiście tylko w namba na biodrach. Po krótkiej wymianie uprzejmości (każdy w swoim języku) poszliśmy oglądać wioskę. To ciekawe, że mimo tego ubóstwa Ci ludzie są bardzo szczęśliwi, możliwe że nie zdają sobie nawet sprawy że żyją w ubóstwie, nie bywają w cywilizowanym świecie, na gromadzą kolejnych niepotrzebnych dóbr, wszystko czego potrzebują mają na wyciągnięcie ręki.

Popołudnie szybko dobiegło końca, pełni wrażeń tuż przed zmrokiem wróciliśmy do naszego małego motelu.

D.

Przygotowanie do wędrówki w głąb jaskini

Diana z rodziną Bruna

Marcin z Brunem i jego najmłodszym potomkiem

Sztuczne, czy prawdziwe ?

Wyjście z jaskini Millenium

Więcej zdjęć kliknij

 
2 Komentarze

Opublikował/a w dniu 4 marca 2012 w Vanuatu

 

Tagi: , , , , ,