RSS

Archiwa miesięczne: Listopad 2011

Rejs na wyspę zwierząt

Dziś wracamy z Zimbabwe do Botswany i jedziemy do naszego następnego celu Parku Narodowego Chobe. Po drodze zatrzymujemy się przy gigantycznym baobabie, który ma około 20 metrów wysokości. Baobaby wyglądają jak dowcip stwórcy, te drzewa posadzone są do góry nogami! Baobaby afrykańskie są drzewami długowiecznymi jednak ich wiek jest bardzo trudny do określenia, potrafią magazynować wewnątrz swojego pękatego pnia do 120 l wody, a ich liście i nasiona są jadalne.

Popołudniu dojeżdżamy do Chobe i przesiadamy się do łodzi, którą będziemy zwiedzać pierwszy park narodowy w Botswanie. Na samym początku podróży nie wiedząc jeszcze, co nas tak na prawdę czeka, nasz przewodnik Afrykanin Cheery opowiada nam następującą historie:

Rzeka, którą płyniemy nazywa się Chobe i jest naturalną granicą pomiędzy Botswaną i Namibią. Przed nami na środku rzeki jest wyspa, która w czasie pory suchej jest schronieniem dla bardzo wielu gatunków gadów, ptaków i zwierząt. Uważana jest nawet za największe skupisko dzikich zwierząt na kontynencie afrykańskim. Przed stworzeniem na jej terenach parku narodowego, była częsty terenem polowań kłusowników. Ze względu na to, że w czasie pory suchej większość zwierząt migrowała z Botswany na wyspę i wpadała w sidła kłusowników z Namibii, zaczął się poważny spór terytorialny pomiędzy Botswaną i Namibią. Botswana, jako kraj zdecydowanie bardziej rozwinięty broni praw zwierząt i większość z nich znajduje się w tym kraju pod ochroną i kontrolowanym odstrzałem. Niestety w Namibii zwierzęta nadal padają z rąk ludzi w celu zdobycia i sprzedaży ich skór, rogów i kłów. Ku naszemu zadowoleniu dziś na środku wyspy powiewa flaga Botswany, która po zakończeniu sporu z Namibią postanowiła stworzyć na tych terenach park narodowy. Na brzegu po stronie Botswany znajduje się jednostka wojskowa, która codziennie patroluje wyspę i do każdej osoby podejrzanej o kłusownictwo ma prawo strzelania z ostrej amunicji. Spór pomiędzy Botswaną i Namibią został rozwiązany przez europejski sąd arbitrażowy, naukowcy z Europy prowadzili badania rzeki po obu stronach wyspy w celu wytyczenia, po której stronie jest główny nurt rzeki. Na szczęście dla afrykańskich zwierząt, okazało się, że dno jest niżej po stronie z Namibią i prawa do wyspy zostały przyznane Botswanie.

Po tym wprowadzeniu w końcu ruszamy w kierunku wyspy i na początku podpływamy na wyciągnięcie ręki do tutejszej czapli i orła. Następnie podpływamy do dwóch krokodyli leniwie wylegujących się na brzegu, podpływamy również bardzo blisko do nich i po chwili jeden zaczyna mieć nas najwyraźniej dość bo w ułamku sekundy daje nura do wody. Drugi nadal jest na brzegu, ale jego paszcza otwiera się i daje nam wyraźnie do zrozumienia, żeby dłużej nie nadwyrężać jego cierpliwości.  Odbijamy od brzegu i płyniemy dalej wokół wyspy. Na powierzchni wody widzimy uszy i nos, czyżby to pan hipopotam, oj tak i to bardzo zainteresowany naszą łodzią, po paru zakrętach, czujemy, że to on za nami podąża a nie my za nim, kiedy zaczyna się niebezpiecznie zbliżać Cheery zwiększa obroty w silniku naszej łodzi i zostawiamy pana hipopotama w tyle. Okazuje się, że hipopotam ze względu na swoją nieprzewidywalność jest najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem dla człowieka. Cechuje się wielkim przywiązaniem do swojego terytorium. W Afryce najwięcej ludzi straciło życie właśnie naruszając terytoria tego roślinożernego olbrzyma z wielką paszczą. Nie wiadomo dlaczego nie jest on zaliczny do Big 5, dlatego postulujemy o stworzenie Big 6 i dolaczenie do szacownego grona rowniez hipcia. Po tej przygodzie kierujemy się w stronę widocznych na brzegu bawołów, leniwie wylegują się na brzegu i bardziej przypominają polskie krowy niż jedno z najbardziej niebezpiecznych zwierzą Afryki. Przyglądamy się im a one nam, nawet żadnego muuuu nie słychać, bawoły nas totalnie zignorowały. Za to niespodziankę zafundowało nam potężne stado ptaków z wyspy, które poderwało się do lotu tworząc piękny widok na horyzoncie.

Na koniec naszego rejsu w blaskach zachodzącego afrykańskiego słońca przyglądamy się słoniowi, który właśnie u brzegu bierze wieczorny prysznic. Potem przyglądamy się dużemu stadu hipopotamów w wodzie i w końcu udaje nam się zobaczyć jak jeden z nich wychodzi po całym dniu kąpieli na ląd na kolację. Hipopotamy ze względu na bardzo delikatną skórę podobną do ludzkiej nie są w stanie przez cały dzień wytrzymać afrykańskiego słońca, dlatego większą część dnia spędzają w wodzie i tylko wieczorem wychodzą na ląd na żer.

W tych pięknych i niepowtarzalnych okolicznościach przyrody definitywnie musimy stwierdzić, że jest to jedna z największych atrakcji do tej pory. Bardzo duża ilość różnych zwierząt na bardzo małej powierzchni, która kojarzy nam się z archaiczną Arką Noego. A do tego bez większego ryzyka jesteśmy się w stanie zbliżyć dosłownie na parę metrów lub na wyciągnięcie ręki do niektórych dzikich i niebezpiecznych zwierząt.

 
4 Komentarze

Opublikował/a w dniu 14 listopada 2011 w Botswana

 

Tagi: , ,

Odpoczynek pod Wodospadami Wiktorii

Po drodze do Victoria Falls zatrzymujemy się na noc w prywatnym rezerwacie Elephant Sands. Wieczorem jadę na safari a Diana odpoczywa po morderczej podroży busociężarówką. Otaczający nas teren przypomina pustynne pogorzelisko, udaje mi się zobaczyć tylko kilka słoni, o tej porze roku jest tu bardzo sucho i generalnie jest bardzo mało zwierząt. Wracam zawiedzony, jedyne co mnie zachwyca to czerwony księżyc ukazujący się w blaskach zachodzącego afrykańskiego słońca – wygląda to jakby na niebie były dwa słońca jednocześnie. Na koniec w ciemnościach dostrzegam jeszcze bushbaby (małe stworzonko z dużymi świecącymi oczami, podobne do małpki, żyjące w krzakach).  Teraz czuje się już w pełni jak Luke Skywalker na planecie Tatooine z Gwiezdnych Wojen.

Następnego dnia w południe przekraczamy granice z Zimbabwe i od razu stajemy się miliarderami, wymieniamy jednego dolara na 5 miliardów dolarów zimbabweńskich 🙂 Oczywiście jest to tylko mała pamiątka po hiperinflacji, która nawiedziła ten kraj cztery lata temu, kiedy ceny podwajały się co 31 godzin. Dzisiaj w wymianie handlowej główną walutą są dolary amerykańskie, choć innymi walutami też można się posługiwać np. cena wody to 1,5 $ resztę z 2 $ dostajesz w pulach botswańskich, randach lub w postaci bułeczki.

Popołudniu docieramy do kampingu położonego w samym centrum Victoria Falls. Jest to małe choć wielce turystyczne miasteczko, można to ująć jednym słowem „ciupaga” jak na Krupówkach, dodatkowo trzeba opędzać się od lokalnych sprzedawców wszelakiego badziewia, najlepiej na nich działa odczepka „next time”.

Po zainstalowaniu się na polu namiotowym idziemy zwiedzać główny punkt naszego programu Wodospady Wiktorii. Wodospady Wiktorii znajdują się na rzece Zambezi na granicy Zambii i Zimbabwe, uważane są za jeden z siedmiu naturalnych cudów świata, zostały odkryte przez zachodnią cywilizację w 1855 roku przez szkockiego podróżnika Davida Livingstona, który powiedział o nich: „Widok tak piękny, że muszą się w niego wpatrywać aniołowie w locie”.

My jesteśmy w trakcie tutejszego lata i suchej pory roku. Ze względu na dość małą ilość wody Wodospady Wiktorii nie są aż tak spektakularne jak podejrzewaliśmy po zobaczeniu Wodospadów Niagara. Jednakże widok długiego głębokiego kanionu, do którego i tak spada ze strony Zambii dość sporo wody z piękna wyrazistą tęczą w tle zapiera dech w piersiach. A do tego orzeźwiająca bryza unosząca się znad wodospadu łagodzi skutki uporczywego upału.

Wieczorem wkręcamy się na backpackerską imprezę w pobliskim hostelu, okazuje się że nocne życie backpackerskie w Victoria Falls jest jak na Afrykę całkiem nieźle rozwinięte. Pląsujemy do późnych godzin nocnych.

Następny dzień spędzamy na totalnym obijaniu się, basen, książeczka, basen, jedzenie, książeczka itd…, dodatkowo zapoznajemy się z wesołym rezydentem naszego kampingu – afrykańską świnią, która zachowuje się zupełnie jak Pumba z Króla Lwa:) Poprostu Hakuna matata! 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 13 listopada 2011 w Zimbabwe

 

Tagi:

Na dziko w Delcie Okawango

Po śniadaniu wyruszamy z Sanktuarium Nosorożca do Maun – miasteczka które swoją sławę zawdzięcza głównie tym, że jest bramą do cudu natury tj. Delty Okawango.

Delta Okawango jest to największa na świecie delta rzeki niewpadająca do morza. Woda spływająca z gór Angoli i płynąca rzeką Okawango rozlewa się po rozległym terenie północnej Botswany i wyparowuje w piaskach pustyni Kalahari. Zajmuje około 15 000 km2 tworząc rozlewiska i podmokłe wyspy zarośnięte trawą i trzciną. W delcie żyją niezliczone ilości ptactwa i liczne gatunki zwierząt, korzystając z obfitych zasobów wody i co za tym idzie roślinności.

Cały pierwszy dzień spędzamy w Maun na przygotowaniu się do wyprawy w głąb delty, gdzie spędzimy dwie noce na bezludnej wyspie w sercu delty z daleka od jakiejkolwiek cywilizacji. Nocujemy na kampigu Sedi, hotel z kempingiem założony 30 lat temu przez Alana z Wielkiej Brytanii, poza hotelem głównie specjalizuje się w organizacji wypraw w głąb delty. Południe spędzamy w basenie a wieczór na kolacji w rytmach afrykańskiej muzyki i gorących tańców Afrykanek. Diana dołącza i szybko się wczuwa w afrykańskie rytmy, zadziwiając wszystkich:)

Następnego dnia wstajemy jak zwykle o 5 rano i dwoma Land Roverami jedziemy off-roadem przez bush w kierunku delty, tam przesiadamy się w czółna wydłubane z drzewa mokoros. W mokoro mieszczą się dwie osoby siedzące i jedna stojąca, która napędza czółno odpychając się od dna długim kijem. Jest to jedyny środek transportu, którym można swobodnie poruszać się po delcie porośniętej długimi trawami. Nasz flisak ma na imię Ruben, i jak się później okazało jest najsłynniejszym flisakiem w tej okolicy – lokalny playboy:) Płyniemy przez labirynt lagun, jezior i strumieni. Po dwóch godzinach docieramy do celu, rozbijamy camping na odległej bezludnej wyspie w sercu Delty Okawango. Popołudniu dzielimy się na trzy grupy i pod opieką lokalnych tropicieli zaczynamy tropić zwierzęta na sąsiedniej wyspie.  Dość łatwo znajdujemy duże stado zebr, potem udaje nam się wytropić jeszcze antylopę Impale, Stenbok, mnóstwo egzotycznych ptaków i na koniec słonia. Wieczór spędzamy razem z „Bush TV”, czyli pod gwiazdami przy ognisku w blaskach płomieni i żaru.

Kolejny dzień zaczyna się również wcześnie rano od tropienia zwierząt, podczas tej wędrówki spotykamy już nie jednego, lecz stado siedmiu słoni. Do leniwie poruszających się zwierząt, zakradamy się pod wiatr. Nagle jeden ze słoni unosi wysoko trąbę i zaczyna być wyraźnie podenerwowany, w oka mgnieniu te kilku tonowe zwierzęta zaczynają pędzić w naszą stronę. Adrenalina zaczyna działać i większość z nas wiedząc, że nie wolno uciekać zaczyna przyśpieszać. Tropiciel wydaje komendę stop, jesteśmy ustawieni pod wiatr, słonie nas nie czują, rozpędzone stado po chwili skręca w stronę lasu i znika w gęstwinie drzew. Okazało się, że słonie zwietrzyły inną grupę, która podchodziła do nich z wiatrem. Nic się nie stało, ale dało nam to do zrozumienia jak szybkie potrafią być słonie.

Resztę dnia spędzamy w małym stawie, w którym aż roi się od małych rybek. Wystarczy się nie ruszać przez chwilę, aby rybki zaczęły skubać nas i zjadać stary naskórek.  Wieczorem po kolacji w blaskach afrykańskiego nieba i ogniska nasi lokalni przewodnicy, tropiciele, flisacy, flisaczki i inne kobiety do pomocy organizują nam występy lokalnego folkloru, tańcząc i śpiewając pieśni plemion z nad delty.

Następnego dnia płyniemy na mokoro do cywilizacji, wracamy do Maun, gdzie parę dni wcześniej zarezerwowaliśmy lot awionetką nad deltą. Jesteśmy bardzo podekscytowani możliwością zobaczenia tego cudu natury z lotu ptaka. Popołudniu z lotniska – o dziwo międzynarodowego – pilot Bright, pochodzący z RPA, a w którego żyłach płynie mieszanka krwi afrykańskiej, niemieckiej i angielskiej, zabierana nas 6-osobową awionetką w godzinny lot na Deltą Okawanga. W trakcie lotu tylko nad niewielką częścią rozległej delty ukazują nam się obrazy nie do zapomnienia i trudne do opisania: rozległe wylewisko poprzecinane zielonymi lagunami i suchym bushem, z mnóstwem dzikich zwierząt, z jednej strony kilka hipopotamów w sadzawce, z drugiej strony stado bawołów u wodopoju, antylopy, góry termitów, samotne słonie, żyrafy, znów hipopotamy tym razem na lądzie i najpiękniejsze – wędrujące prawie gęsiego stado ponad 30 słoni. Niewiarygodnie pięknie!

 
1 Komentarz

Opublikował/a w dniu 10 listopada 2011 w Botswana

 

Tagi: