Po opuszczeniu Chobe spędzamy cały dzień w drodze, zatrzymujemy się na noc w Palapaye, tzw „typowym miasteczku w Botswanie”. W barze na kampingu grają stare rockowe hity AC/DC, Red Hot Chili Peppers i Areosmith, a my ogrywamy miejscowych w tenisa stołowego:)
W kolejnym dniu przekraczamy granice pomiędzy Botswaną i RPA i jedziemy kolejne 8 godzin. W trakcie tych dwóch dni czujemy się jak kury nioski siedzące na jaju. Mam dość jazdy i ciągłego siedzenia na dupie! Po przekroczeniu granicy z Botswaną w końcu zaczyna się coś zmieniać, wszędobylskie równiny porośnięte buszem zamieniają się, w koncu w góry. Po przekroczeniu tego pasma górskiego w końcu dojeżdżamy do Parku Krugera, czyli Królestwa Lwów. Park Krugera został założony już w 1898 roku przez ówczesnego prezydenta Transwaldu Paula Krugera, po tym jak w XIX wieku w trakcie gorączki złota terenami tymi zainteresowali się europejscy myśliwi. Park rozciąga się na 350 km wzdłuż granicy z Mozambikiem i zajmuje powierzchnie około 2 milionów hektarów co czyni go jednym z największych parków na kontynencie afrykańskim.
Podczas safari pierwszego dnia pierwsze witają nas dostojne żyrafy, potem bawoły, słonie, wiele gatunków antylop, jakieś nosorożce, ale gdzie jest Król i jego świta? Z grona sławnych Big 5 nie widzieliśmy jeszcze dzikiego lwa i leoparda. Heloooo, kici kici, where the hell are you?!
Kolejnego dnia śniadanie jemy na wzgórzu z pięknym widokiem na otaczające nas królestwo. Gdzieś daleko w zakolu rzeki lornetą dostrzegamy trzy lwice, niestety są zbyt daleko dla obiektywu naszego aparatu, ruszamy dalej z nadzieją na bliższe spotkanie. W trakcie kolejnej przejażdżki, w końcu alarm na naszym pokładzie, tak około 20 metrów od nas pod krzakiem chowają się w cieniu dwie lwice, a za nimi przy kolejnym krzaku dostrzegamy grzywę, tak to król, Król Lew, hurra! Lew jest drugim po tygrysie pod względem wielkości kotem, jest również jedynym gatunkiem kotów żyjącym w zorganizowanych grupach socjalnych, w których samce zajmują się zdobywaniem i obroną terytorium, ochroną stada i zapładnianiem samic, a samice polują i opiekują się lwiątkami. Co oznacza że głównym obowiązkiem Lwa tego z grzywą jest wyglądać groźnie i ładnie pachnieć!
W drodze powrotnej zahaczmy o uzdrowisko dla zwierzą Moholoholo, stworzone z myślą ratowania rannych zwierząt, ale pełniące również funkcje ośrodku edukacyjnego dla lokalnych farmerów. Naszym przewodnikiem po tym ośrodku jest czarny Afrykanin o imieniu Oskar. W trakcie mowy wprowadzającej poza wyjaśnieniem nam głównych funkcji ośrodka, daje nam fantastyczną przedmowę, często wzbogaconą odgłosami zwierząt, o tym co znaczy dla drapieżnika jego terytorium i dlaczego wegetarianie bardziej szkodzą środowisku naturalnemu niż my mięsożerni. Oto dlaczego:
Pierwotny teren Afryki, zamieszkiwany przez dzikie zwierzęta stanowił około 85 % powierzchni kontynentu. Dziś po kolonizacji przez człowieka, tereny dzikie, które są pozostawione zwierzętom stanowią tylko 4% i obejmują głównie parki narodowe takie jak Park Krugera. Dzikie zwierzęta zostały wyparte przez człowieka, a terytoria dzikich drapieżników zostały bardzo ograniczone. Człowiek tak jak lew i leopard jest również drapieżnikiem, świadczy o tym fakt jak natura nas zbudowała, podobnie jak reszta drapieżników nasze oczy są osaczone z przodu czaszki blisko nosa tak, aby skupiać naszą uwagę na polowaniu. W odróżnieniu od drapieżników zwierzęta roślinożerne mają oczy osadzone po bokach czaszki tak, aby mieć większy kąt widzenia i obserwować większa część otaczającego terenu. Drapieżniki między sobą prowadzą od zawsze wojnę o terytorium łowieckie. Człowiek dołączył do tej wojny i obecnie ją wygrywa. Jedną z głównych przyczyn, która doprowadziła do zmniejszenia terytoriów łowieckich dzikich zwierząt, było zagospodarowanie dzikich terenów przez farmerów w celu uprawy roślin. Tak więc bycie wegetarianinem i jedzenie rośli prowadzi do ciągłego powiększania terenów uprawnych, zmniejszania naturalnych terenów łowieckich dzikich zwierząt i w rezultacie organicznie ilości dzikich zwierząt. Właśnie dlatego Oskar apeluje do nas: Jedźcie mięso!
W drodze powrotnej do Joburga, zatrzymujemy się przy urwisku Gór Smoczych i podziwiamy kanion rzeki Blyde. Po drodze w małym i bardzo holendersko wyglądającym miasteczku kupujemy świeżego biltonga, najlepszy na jaki trafiliśmy do tej pory. Biltong to odpowiednio przyprawione a następnie suszone mięso, pocięte w drobne kawałki, często służy jako drobna przekąska. Jest to wynalazek Burów holenderskich farmerów i pierwszych białych osadników w Afryce Południowej z czasów Wielkiego Treku, gdy mięso było trzymane pod siodłem, gdzie peklowało się ze słonym potem, a następnie suszono na słońcu.
Ostatni dzień w Afryce spędzamy w Joburgu na odpoczynku i przygotowaniach do kolejnego etapu naszej podróży. Jutro czeka nas 12 godzinny lot do Sydney a potem 5 godzinny lot do Perth. Wkrótce rozpoczynamy kolejny etap naszej podróży – Australia, a my zaczynamy od tej najbardziej dzikiej – zachodniego wybrzeża.